15. "Nie bój się, wierz tylko".
Śmierć i Zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa to potężne, o ogromnych konsekwencjach dzieło Bożego Miłosierdzia. Dzieło otwierające drogę do radykalnej przemiany życia człowieka i realizacji „tajemniczego planu ukrytego przed wiekami w Bogu, Stwórcy wszechrzeczy”(Ef 3,9). Dzieło, którego prawdziwy sens i duchowy wymiar ciągle nie jest przez człowieka pojęty i przyjęty.
Śmierć i Zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa to jednocześnie śmierć i zmartwychwstanie człowieka. Śmierć jego grzesznej, upadłej natury i powołanie do życia w naturze czystej i doskonałej. Śmierć fałszywego samozwańca i powstanie do życia dziedzica Bożego. Śmierć śmierci i narodziny życia. To koniec czasu pokolenia naznaczonego upadkiem rajskim, upadkiem Adama i początek czasu pokolenia wykupionego, wyzwolonego z piętna upadku, pokolenia wolnego, niewinnego, zdolnego do życia przeznaczonego przez Boga, zdolnego do „pełnienia dobrych czynów, które Bóg z góry przygotował” (Ef 2,10); do duchowego wznoszenia człowieka i świata, aby Jego chwała objawiła się we wszelkim stworzeniu.
Jeżeli człowiek nie uświadomi sobie duchowego sensu Śmierci i Zmartwychwstania Jezusa Chrystusa, jeżeli nie uświadomi sobie duchowego sensu tych wydarzeń, nie oprzytomnieje i nie wydobędzie się z iluzorycznego życia, które prowadzi, to nie pozna radości rzeczywistego życia, które daje obecność Chrystusowego Ducha. I nie rozpocznie się w nim ekspansja Bożej miłości i światłości i nie będzie mógł osiągnąć obiecanego wieńca chwały.
Przed człowiekiem otwarte zostało Niebo, z wszelkim niewyobrażalnym bogactwem miłości, spełnienia. Choć rozum człowieka nie wie co ono oznacza, posługuje się tylko wyobraźnią, ale głęboko, w swoim sercu człowiek wie, że jest to miejsce w którym pragnie żyć. Przeczuwa jego doskonałość i szczęśliwość. Bo jego dusza zna to miejsce i zew Nieba ciągle ją przyzywa…
Przed człowiekiem otwarty został nowy etap życia – życia w Bożym Duchu, którego otrzymał, życia nową naturą duchową, która całkowicie rozłącza go ze starym człowiekiem, tym który żył w lęku i niepokoju, tym który kierował się postępowaniem odziedziczonym po przodkach.
„On nam zapoczątkował drogę nową i żywą”. (Hbr 10,20)
Jest to droga, na której wzrasta się do Boga szybko i intensywnie.
Bo wiara w odkupienie powoduje ogromny skok w świadomości człowieka.
Człowiek, który uwierzył i trwa w tej wierze, może w ciągu życia przejść ogromną przemianę duchową, ponieważ żyje w jedności z Bogiem. Odnalazł przez wiarę tą łączność, odnalazł swoje miejsce nowego życia, nowego istnienia, nowego pojmowania i postrzegania duchowego. Żyjąc w jedności z Bogiem jest nieustannie kształtowany przez Tego „który dokonuje wszystkiego zgodnie z zamysłem swej woli, po to, byśmy istnieli ku chwale Jego majestatu”(Ef 1,11).
Wiara w odkupienie jest aktem prostej, dziecięcej ufności Bogu, że nas uwolnił z grzechu pierworodnego i wszystkich grzechów, które obciążały duszę. Ufności, że tak jest i już. Bo tak Bóg powiedział i już. Bez potrzeby udowadniania i teologicznych rozważań.
"Jedną bowiem ofiarą udoskonalił na wieki tych, którzy są uświęcani. Daje nam zaś świadectwo Duch Święty, skoro powiedział:
Takie jest przymierze, które zawrę z nimi
w owych dniach, mówi Pan:
dając prawa moje w ich serca,
także w umyśle ich wypiszę je.
A grzechów ich oraz ich nieprawości
więcej już wspominać nie będę".(Hbr 10,14-17)
Kościół prowadzi ludzi do Boga drogą długą i mozolną donikąd, bo w rezultacie nie odnajduje człowiek łączności ze swoją naturą duchową, dzięki której może Boga poznawać.
Prowadzi drogą pełną własnych wysiłków i utworzonych przez kościół zasad. Człowiek jest uczony, że wiara polega na wypełnianiu tych wszystkich ustalonych nakazów i zakazów.
Czynności zewnętrzne, powierzchowna modlitwa, skrupulatne wypełnianie zarządzeń establishmentu duchownego i gorliwe uczestniczenie w ceremoniach kościelnych nie są wiarą. Są religijnością. Ona może prowadzić do wiary, ale tylko wtedy kiedy człowiek szczerze poszukuje prawdy i Boga. Szczerze, całym swoim sercem, całym swoim jestestwem. Ale kiedy ją odnajdzie, to już Bóg bezpośrednio działa w sercu człowieka i prowadzi go przez wiarę indywidualną drogą.
Jeżeli nie istnieje to gorące pragnienie i poszukiwanie Boga, to religijność jest tylko formą tresury, podprogowego kodowania i działania posthipnotycznych sugestii. Czyli zostaje człowiek uwarunkowany w taki sposób, że wymaga się od niego określonych zachowań, które nazywa się wiarą i stają się one z czasem jego nawykami i przyzwyczajeniami. I czuje się dobrze gdy je wypełnia, czuje się spełniony i jest przeświadczony o swojej pobożności i wierze. I to nawykowe postępowanie daje mu poczucie bezpieczeństwa i psychicznego komfortu. W ten sposób staje się więźniem przyzwyczajeń i tradycji. Nie ma to jednak nic wspólnego z prawdziwą wiarą w Boga. Jest tylko samookłamywaniem się za cenę zachowania dobrego samopoczucia. I ważniejsze staje się to, by uspokoić swoje zniekształcone sumienie, czy zadowolić księdza i spełnić jego oczekiwania.
I gdzieś Bóg i prawda pozostają daleko w tyle, zagubione wśród krzątaniny przy licznych religijnych ceremoniałach czy tradycyjnych obrzędach.
Religijność to nie jest wiara.
Chrystus właśnie nieustannie to ujawniał, obnażał, potępiał. Faryzeusze przekonani byli o swojej wierze i przekonani byli, że prowadzą innych do Boga. Ale Chrystus na każdym kroku demaskował ich prawdziwe intencje, ujawniał że ich rzeczywistą intencją było pragnienie władzy, a nie Boga. I ukazywał, jak bardzo w gruncie rzeczy oddaleni są od Boga i tak prowadzą innych. Ukazywał jak bardzo płytka, powierzchowna jest ich wiara, której nauczają. A właściwie religijność, którą nazywają wiarą.
«Słusznie prorok Izajasz powiedział o was, obłudnikach, jak jest napisane:
Ten lud czci Mnie wargami,
lecz sercem swym daleko jest ode Mnie.
7 Ale czci Mnie na próżno,
ucząc zasad podanych przez ludzi.(Mk 7,6-7)
Aby człowiek mógł wzrastać w pełni duchowo, musi indywidualnie, osobiście, sam w swoim sercu uwierzyć w łaskę Boga, uwierzyć i poddać Mu się z pełną ufnością. Uwierzyć, że został odkupiony, bo dopiero wtedy przyjmuje Bożego Ducha i staje się świadomym synem
Bożym „albowiem wszyscy ci, których prowadzi Duch Boży są synami Bożym”(Rz 8,14).
Dzisiejsi chrześcijanie zatrzymują się na poziomie religijności i tak żyją sennie i w letargu, uspokojeni w sumieniu i zadowoleni psychicznie, że są wierzącymi. Ponieważ wypełniają działające podprogowo sugestie autorytetu kościelnego, nie mają rozdarcia wewnętrznego i czują się dobrze, choć nie idą we właściwym kierunku. Rozdarcie psychiczne, niepokój, lęk pojawiają się często właśnie wtedy, gdy człowiek chce radykalnie wybrać Boga. Gdy chce Mu uwierzyć. Gdy chce uwierzyć, że dusza jego jest wolna od grzechu i śmierci. Gdy chce przyjąć wolność, którą przez odkupienie ofiarował mu Chrystus.
Gdyby kościół prowadził rzeczywiście do Boga to posłuszeństwo kościołowi i radykalny wybór Boga, prawdziwa wiara, powinny iść ze sobą w parze. Więc dlaczego człowiek doświadcza takich wewnętrznych ataków lęku i ciemności, a czasem i zewnętrznych płynących od ludzi kościoła, gdy chce żyć prawdziwą, żywą wiarą?
Czy to nie wspaniale, że uwierzył Chrystusowi, uwierzył Bogu i wzrasta? I życie Boże w Nim pulsuje i radość serce przenika i ogniem miłości płonie, a światłość jego oblicze rozpromienia. A jego więź z Bogiem zacieśnia się coraz mocniej i mocniej i „już nie on żyje, tylko żyje w nim Chrystus” (Gal 2,20)?
Dlaczego, aby móc uwierzyć Chrystusowi trzeba walczyć z kościołem?
Dlaczego, gdy człowiek chce uwierzyć w odkupienie odczuwa lęk przed kościołem?
Przecież powinno być odwrotnie. Powinien czuć aprobatę i wsparcie ze strony kościoła. To przecież kościół powinien umacniać człowieka w świadomości, że został odkupiony, radować się, że prawdziwie łaska Boża spoczywa na człowieku, że odnajduje szczęście i radość.
To cele Chrystusa i dzisiejszego kościoła wobec chrześcijanina są odmienne? „Kto nie jest ze Mną, jest przeciwko Mnie; a kto nie zbiera ze Mną, rozprasza”.(Łk 11,23)
Wiara w odkupienie to jest najważniejszy akt wiary, na którym opierało się pierwotne chrześcijaństwo.
Dzisiaj trudno jest ludziom tak naprawdę w to uwierzyć. Trudno uwierzyć w bezgrzeszność i czystość duszy i przeogromną łaskę BOGA.
Dlaczego?
Dlatego, ponieważ przez wieki uczono go, że rodzi się w grzechu pierworodnym, a później przez całe życie musi poszukiwać grzechów w swojej duszy. A jeżeli człowiek uwierzy w kłamstwo i przyjmie je za prawdę, którą żyje, bardzo trudno go przekonać, że jest w błędzie, bo „łatwiej jest oszukać ludzi niż przekonać ich, że zostali oszukani”.(M.Twain)
Dlatego, ponieważ zapis kartagiński spowodował, że najpierw przez lęk zniszczona została prawdziwa wiara, a później wiara, która powstała z powodu lęków została ugruntowana jako ta wiara właściwa.
Zastosowano wobec człowieka dwupoziomowe uwarunkowanie, które stało się skuteczną smyczą i kagańcem. Uwarunkowanie czyli wytworzenie w ciele określonej reakcji strachu na próbę niepodporządkowania się kościołowi i sprzeciwienie jego autorytetowi.
Na pierwszym poziomie została wprowadzona kara, aby wywołać lęk, a na drugim poziomie ustalono w co człowiek ma wierzyć i w co nie wierzyć, na czym ma polegać wiara w Boga. Ustalono fundament jego wiary i uwarunkowano tak, aby czuł lęk i przerażenie na myśl o zmianie tego fundamentu. Został skierowany do poszukiwania grzechu, a nie poszukiwania boskiej natury.
I to uwarunkowanie nie pozwala człowiekowi poszukiwać prawdy. Uwarunkowanie powoduje, że reakcja lęku budzi się już na samą myśl o sprzeciwieniu się kościołowi, sprzeciwienie się kierunkowi, który dla niego wyznaczył. Lęk odczuwany jest jako niepokój, chaos wewnętrzny, rozbicie, nieokreślony dyskomfort psychiczny. To sprawia, że człowiek natychmiast rezygnuje z próby przeciwstawienia się i przyjmuje postawę uległości i podporządkowania, bo wtedy się uspakaja. Lęk nim rządzi i człowiek tego nawet nie dostrzega. Racjonalizuje swój lęk i uważa, że nie ma żadnego problemu. To jest podświadomy odruch bronienia swojego poczucia bezpieczeństwa; swoje bezpieczeństwo uzależnił od posłuszeństwa kościołowi.
I dlatego człowiek boi się tak naprawdę wybrać Boga, boi się wybrać życie w nowej, doskonałej boskiej naturze, stać tym, kim przez odkupienie uczynił go Chrystus. Pragnie, ale jest sparaliżowany lękiem. Boi się uwierzyć, że został odkupiony. Boi się pójść „drogą nową i żywą” (Hbr 10,20). Gdzieś wewnątrz słyszy przestrogi: „Jak pójdziesz bez pozwolenia, to cię ukarzemy”, „Pójdziesz, jak ci pozwolimy”. Człowiek podświadomie czeka na pozwolenie kościoła, bo boi się kary, boi się że pójdzie w złą stronę, boi się, że może utracić zbawienie, jeśli będzie nieposłuszny kościołowi.
Bo poddając się autorytetowi kościoła człowiek uczynił go jednocześnie twórcą swojego sumienia. A to sumienie ukształtowane jest przez kościół w taki sposób, że kościół mówi prawdę, że zna drogę, że prowadzi do Boga, że to co nakazuje kościół jest słuszne, właściwe, że bez kościoła nie ma zbawienia. I dlatego człowiek czeka na to pozwolenie, ponieważ w przeciwnym wypadku jego sumienie go oskarża, że robi źle, niewłaściwie, że jest po złej stronie. Sumienie go udręcza i skutecznie powstrzymuje.
Ale czekanie na pozwolenie establishmentu duchownego jest bezskuteczne i nieosiągalne. On nie zechce tego uczynić, ponieważ nie po to uwięził człowieka, aby go uwolnić. Nie powie: Tak, to jest prawda, urodziłeś się w światłości Chrystusa. On jest już twoim życiem. Twoja dusza jest czysta i niewinna. Jesteś wolny.
Ale tak naprawdę człowiek jest wolny, należy do Boga. Nikt nie musi mu pozwalać. Chrystus nas odkupił i pozwolenie kościoła nie jest tu do niczego potrzebne. Człowiek już został uwolniony. Już jest wolny. Od przyjęcia tej wolności dzieli go tylko akt wiary.
To Bogu człowiek musi uwierzyć, Bogu Jedynemu i Wszechmogącemu. Bo to On o nas zadbał.
On zesłał swojego Syna Jezusa Chrystusa, aby wziął na siebie wszelki grzech człowieka i uczynił go doskonałym, aby mógł człowiek powrócić do życia w jedności z Nim.
I dlatego człowiek nie może czekać, czekać i czekać by uzyskać pozwolenie na to, żeby uwierzyć, że jego dusza jest bez grzechu. Nie może czekać na pozwolenie na to, aby żyć w miłości Boga. Musi odważnie przyjąć prawdę o sobie „albowiem nie dał nam Bóg ducha bojaźni, ale mocy i miłości, i trzeźwego myślenia”(2Tm 1,7). Musi uwierzyć Bogu, a nie trzymać się lęków.
Musi odważnie przyjąć prawdę, że Bóg jest jego prawdziwą naturą życia i zacząć w tej naturze żyć i wzrastać ku coraz większej Bożej doskonałości, ku Pełni. Musi wypełnić swoje powołanie. Powołanie dane od Boga, a nie od świata. Musi uwierzyć Bogu, aby już przestał żyć według „ducha świata, lecz Ducha, który jest z Boga, dla poznania darów Bożych”(1 Kor 2,12). Bo dał nam Bóg inne przeznaczenie niż to, ku któremu prowadzi świat i establishment i „ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć, jak wielkie rzeczy przygotował Bóg tym, którzy Go miłują”(1Kor 2,9).
I Bóg jest ciągle z nami. I oczekuje i wzywa: „Nie bój się, wierz tylko”(Mk 5,36).
Bo człowiek został stworzony orłem uzdolnionym do poznawania niebiańskich wyżyn, a nie by być uwięzioną i niezdarną kurą w kurniku. Został już obdarzony łaską i powołany do realizacji Bożych celów, i zaprzestania realizacji celów tego świata i panujących nad nim uzurpatorów. Już przyszedł czas, czas wolności, czas życia, czas którego nie może zmarnować na lęki i bezowocne wiercenie się w miejscu.
Przyszedł czas, by orzeł rozpostarł skrzydła i radośnie poszybował…